U źródeł radykalizmu islamskiego jest porażka demokratyzacji Bliskiego Wschodu. Tamtejsi politycy obiecywali dobrobyt i wolność. Jednak zależało im głównie na umocnieniu własnej władzy.
"Niech nikt nie stara się ukryć przed Wami, że ludzie islamu cierpią od agresji, niegodziwości i niesprawiedliwości, zadanych im przez przymierze syjonistów z krzyżowcami i ich współpracownikami. Krew muzułmanów stała się krwią najtańszą, a ich bogactwa zostały zagrabione przez wrogów. (...)
Murów ucisku i poniżenia nie obali się inaczej niż gradem kul. Wolny człowiek nie poddaje się przywództwu niewiernych i grzeszników. Moi Muzułmańscy Bracia na całym świecie, Wasi bracia z Palestyny i z Ziemi Dwóch Świętych Miejsc wołają o waszą pomoc i proszą, byście wzięli udział w walce przeciw wrogowi - Waszemu wrogowi i ich wrogowi - Amerykanom i Izraelowi" - głosił Osama ben Laden w 1996 roku.
Założona przez ben Ladena w pakistańskim Peszawarze pod koniec wojny sowiecko-afgańskiej Al-Kaida 11 września 2001 r. zaatakowała Stany Zjednoczone. Dziś dla setek milionów muzułmanów, nawet jeśli większość nie zgadza się z jej brutalnymi metodami, jest symbolem walki z dominacją Zachodu i upokorzeniami, jakich doznają od niego wyznawcy islamu. Ironia polega na tym, że korzenie tego najbardziej antyzachodniego ruchu w historii tkwią w nauczaniu XIX-wiecznych muzułmańskich reformatorów, którzy zafascynowani zachodnią cywilizacją postanowili przenieść jej zdobycze do krajów muzułmańskich.
Dżihad
Głównym ideologiem Al-Kaidy jest egipski lekarz Ajman Az-Zauahiri. Poznał Osamę ben Ladena w latach 80. w Peszawarze. Saudyjczyk organizował tam arabskie oddziały ochotników wspomagających mudżahedinów walczących z sowieckim najeźdźcą. Egipcjanin przyjechał do Pakistanu leczyć rannych wojowników świętej wojny.
To Zauahiri przekonał Osamę, że walka z niewiernymi ograniczona do samego Afganistanu jest bez sensu. Że należy wytoczyć wojnę całemu światu niewiernych i skończyć ze skorumpowanymi arabskimi dyktatorami, którzy utrzymywani z amerykańskich dotacji bardziej dbają o interesy Zachodu niż własnych obywateli. Tylko zjednoczeni pod sprawiedliwym muzułmańskim panowaniem - uważał Zauahiri - wyznawcy Allaha będą mogli zachować tożsamość i odzyskać godność.
Zauahiri, nim założył z Osamą ben Ladenem Al-Kaidę, spędził kilka lat w egipskich więzieniach. Oskarżony o współudział w zamachu na Anwara As-Sadata był torturowany. Na własnej skórze przekonał się, jak okrutny jest reżim jednego z głównych sojuszników USA na Bliskim Wschodzie - egipskiego prezydenta Hosniego Mubaraka.
Zanim zaczął współpracować z ben Ladenem, Zauahiri założył Dżihad, radykalną organizację islamską powiązaną ideologicznie z Braćmi Muzułmanami. W myśli Zauahiriego można odnaleźć zdeformowane echa idei XIX-wiecznych reformatorów islamu. Oni też postulowali przeciwstawienie się zachodniej dominacji, obronę tożsamości i godności muzułmanów. Jednak przez 170 lat, które dzielą Zauahiriego od pierwszych prób modernizowania islamu, politycy muzułmańscy wybierali z nowoczesności tylko to, co było im potrzebne.
Pierwsi modernizatorzy islamu chcieli, by ich religia na powrót stała się źródłem humanizmu i wolności jednostek, które stanowiły o sukcesach modernizacji na Zachodzie. Niestety, większość polityków, którzy w XX wieku doszli do władzy w krajach muzułmańskich, miała te wartości w nosie. Sprawili, że chęć doścignięcia Zachodu przerodziła się u wielu wyznawców islamu w chorobliwą do Zachodu nienawiść.
Tradycja zamiast rozumu
Przewaga Zachodu nad światem muzułmańskim nie jest odwieczna. W czasach wypraw krzyżowych chrześcijańscy rycerze byli przy swych muzułmańskich przeciwnikach barbarzyńcami. Europejscy zdobywcy Jerozolimy nie mogli nadziwić się cudom, jakie zastali w tym zamieszkanym wówczas głównie przez wyznawców Allaha mieście. Odkryli tam nowinki techniczne i luksusy, takie jak pościel, maszyny oblężnicze, strzemiona czy zwyczaj codziennego mycia się. Muzułmańscy uczeni kontynuowali studia Greków nad matematyką, astronomią i filozofią. Czerpali też z dokonań innych cywilizacji, głównie indyjskiej. Rozważania o naturze objawienia, wolnej woli i racjonalnym pojmowaniu Boga, które we wczesnośredniowiecznej Europie nie wychodziły poza mury klasztorów, w Bagdadzie, Bucharze czy Kordobie zaprzątały umysły wykształconych elit.
Jednak od tamtych czasów cywilizacja islamu stanęła w miejscu, zaś Zachód przejął od muzułmanów ich osiągnięcia i twórczo wykorzystał. "Na polityczny i intelektualny upadek świata islamu złożyły się najazd mongolski, wyprawy krzyżowe, odkrycie Ameryki i drogi morskiej do Indii. Świat islamu pogrążył się w głębokim kulturowym letargu" - przyznawał w "Gazecie" wybitny egipski intelektualista Nasr Hamid Abu Zaid.
Gdy puls świata przesunął się na Zachód, w krajach islamu podupadł handel. Wzbogacone na amerykańskim złocie europejskie państwa dorównały poziomem życia państwom muzułmańskim, a arabskie, perskie i tureckie elity zaczęły zamykać się we własnej tradycji. Jakby nie rozumiały, że wspaniałe dokonania minionego islamskiego złotego wieku były rezultatem czegoś wręcz odwrotnego - bogatego czerpania z innych kultur i cudzych dokonań.
Islam, który niegdyś skłaniał do szukania niekonwencjonalnych interpretacji prawnych i politycznych, zaczął zamieniać się w zamknięty zbiór szczegółowych przepisów. Świetnym przykładem są losy "Księgi wiedzy", fundamentalnego dzieła wybitnego filozofa, matematyka, poety i prekursora medycyny, urodzonego w X wieku w Azji Środkowej Abu Alego ibn Siny, zwanego w Europie Awicenną. W XVIII i XIX wieku jego księga była wnikliwie studiowane w Paryżu czy Hamburgu, ale zakazana w Kairze.
Nauka władcą świata
Uśpiony świat islamu stał się ofiarą europejskiej ekspansji kolonialnej. Jej symbolicznym początkiem było egipskie zwycięstwo Napoleona w 1798 roku.
"W XVIII i na początku XIX wieku mieliśmy coś w rodzaju renesansu - mówił Abu Zaid. - Nastąpił on pod wpływem konfrontacji z Zachodem, a ściślej zachodniej kolonizacji".
Gdy wraz z militarnymi i handlowymi sukcesami przewaga Zachodu stawała się coraz bardziej ewidentna, muzułmanie zaczęli szukać przyczyny swojego zacofania.
Pierwsze próby nadgonienia dystansu rozpoczęła osmańska Turcja, dla której rosnąca dominacja Zachodu oznaczała wymierne straty terytorialne i dramatycznie niższe wpływy do budżetu. W 1839 roku sułtan Abdulmecit wydał edykt o tanzimacie (tanzim - uregulowanie, dopasowanie, nastawienie). Jak pisał pochodzący z Pakistanu, zmarły w 1988 roku w USA uczony Fazlur Rahman, ideolodzy tanzimatu wierzyli, że "przyjęcie nowoczesnej wiedzy powinno ograniczyć się do sfery praktyczno-technicznej. Na poziomie bowiem czystej myśli muzułmanie nie potrzebują zachodnich zdobyczy intelektualnych. Więcej, powinni ich unikać, bo mogłyby zasiać wątpliwości w muzułmańskich umysłach, podczas gdy tradycyjny islam daje zadowalające odpowiedzi na wszystkie kwestie światopoglądowe".
Szybko okazało się, że bez zmian tradycji nowoczesna technika nic nie daje. Na uczelniach usiłowano przekazywać studentom nowoczesną wiedzę, jednak w szkołach dzieci zamiast uczyć się samodzielnego myślenia, wciąż wkuwały na pamięć arabskie wersety Koranu, których znaczenia nawet nie starano im się tłumaczyć.
Wkrótce część elit muzułmańskich zrozumiała, że zmniejszenie dystansu dzielącego ich kraje od Zachodu nie jest możliwe bez gruntownego przeobrażenia samego islamu.
Duchowym ojcem tych reformatorów stał się Said Dżamal Ad-Din Al-Afgani. Urodził się w latach 30. XIX wieku w Persji. Wykształcony w szyickim Iranie, spędził wiele lat w brytyjskich Indiach i Egipcie. Mieszkał w Paryżu i Stambule. W płomiennych przemówieniach zachęcał muzułmanów do korzystania ze zdobyczy zachodniej nauki, która jego zdaniem rozwinęła się właśnie dlatego, że Europejczycy przejęli dawne islamskie pryncypia.
"Jedynym władcą świata była, jest i będzie nauka" - mawiał Al-Afgani, podkreślając, że nauka i religia mogą współistnieć. Wzywał muzułmanów, by wrócili do prawdziwych korzeni islamu, który wymagał od wiernych posługiwania się rozumem.
Skompromitowana modernizacja
Na to jednak nie chcieli pozwolić rządzący muzułmanami politycy. Nie tylko namiestnicy zachodnich reżimów kolonialnych. Także większość rodzimych prezydentów i premierów, którzy przejęli władzę w niepodległych już państwach. Łatwiej było im rządzić posłusznym tradycjom tłumem niż świadomymi swych praw obywatelami.
Historia radykalizmu islamskiego jest odbiciem lustrzanym dziejów porażki demokratyzacji Bliskiego Wschodu. Tamtejsi politycy dochodzili do władzy pod hasłami modernizacji i upodmiotowienia narodu. Nie ukrywali, że chcą dogonić Zachód. Obiecywali godziwe życie, walkę z korupcją, dobrobyt i wolność. Jednak zależało im głównie na umocnieniu własnej władzy. Wprowadzana przez nich wybiórczo nowoczesność niewiele miała wspólnego z wolnością ducha i samodzielnym myśleniem, które postulował Al-Afgani i jego uczniowie.
To Zauahiri przekonał Osamę, że walka z niewiernymi ograniczona do samego Afganistanu jest bez sensu. Że należy wytoczyć wojnę całemu światu niewiernych i skończyć ze skorumpowanymi arabskimi dyktatorami, którzy utrzymywani z amerykańskich dotacji bardziej dbają o interesy Zachodu niż własnych obywateli. Tylko zjednoczeni pod sprawiedliwym muzułmańskim panowaniem - uważał Zauahiri - wyznawcy Allaha będą mogli zachować tożsamość i odzyskać godność.
Zauahiri, nim założył z Osamą ben Ladenem Al-Kaidę, spędził kilka lat w egipskich więzieniach. Oskarżony o współudział w zamachu na Anwara As-Sadata był torturowany. Na własnej skórze przekonał się, jak okrutny jest reżim jednego z głównych sojuszników USA na Bliskim Wschodzie - egipskiego prezydenta Hosniego Mubaraka.
Zanim zaczął współpracować z ben Ladenem, Zauahiri założył Dżihad, radykalną organizację islamską powiązaną ideologicznie z Braćmi Muzułmanami. W myśli Zauahiriego można odnaleźć zdeformowane echa idei XIX-wiecznych reformatorów islamu. Oni też postulowali przeciwstawienie się zachodniej dominacji, obronę tożsamości i godności muzułmanów. Jednak przez 170 lat, które dzielą Zauahiriego od pierwszych prób modernizowania islamu, politycy muzułmańscy wybierali z nowoczesności tylko to, co było im potrzebne.
Pierwsi modernizatorzy islamu chcieli, by ich religia na powrót stała się źródłem humanizmu i wolności jednostek, które stanowiły o sukcesach modernizacji na Zachodzie. Niestety, większość polityków, którzy w XX wieku doszli do władzy w krajach muzułmańskich, miała te wartości w nosie. Sprawili, że chęć doścignięcia Zachodu przerodziła się u wielu wyznawców islamu w chorobliwą do Zachodu nienawiść.
Tradycja zamiast rozumu
Przewaga Zachodu nad światem muzułmańskim nie jest odwieczna. W czasach wypraw krzyżowych chrześcijańscy rycerze byli przy swych muzułmańskich przeciwnikach barbarzyńcami. Europejscy zdobywcy Jerozolimy nie mogli nadziwić się cudom, jakie zastali w tym zamieszkanym wówczas głównie przez wyznawców Allaha mieście. Odkryli tam nowinki techniczne i luksusy, takie jak pościel, maszyny oblężnicze, strzemiona czy zwyczaj codziennego mycia się. Muzułmańscy uczeni kontynuowali studia Greków nad matematyką, astronomią i filozofią. Czerpali też z dokonań innych cywilizacji, głównie indyjskiej. Rozważania o naturze objawienia, wolnej woli i racjonalnym pojmowaniu Boga, które we wczesnośredniowiecznej Europie nie wychodziły poza mury klasztorów, w Bagdadzie, Bucharze czy Kordobie zaprzątały umysły wykształconych elit.
Jednak od tamtych czasów cywilizacja islamu stanęła w miejscu, zaś Zachód przejął od muzułmanów ich osiągnięcia i twórczo wykorzystał. "Na polityczny i intelektualny upadek świata islamu złożyły się najazd mongolski, wyprawy krzyżowe, odkrycie Ameryki i drogi morskiej do Indii. Świat islamu pogrążył się w głębokim kulturowym letargu" - przyznawał w "Gazecie" wybitny egipski intelektualista Nasr Hamid Abu Zaid.
Gdy puls świata przesunął się na Zachód, w krajach islamu podupadł handel. Wzbogacone na amerykańskim złocie europejskie państwa dorównały poziomem życia państwom muzułmańskim, a arabskie, perskie i tureckie elity zaczęły zamykać się we własnej tradycji. Jakby nie rozumiały, że wspaniałe dokonania minionego islamskiego złotego wieku były rezultatem czegoś wręcz odwrotnego - bogatego czerpania z innych kultur i cudzych dokonań.
Islam, który niegdyś skłaniał do szukania niekonwencjonalnych interpretacji prawnych i politycznych, zaczął zamieniać się w zamknięty zbiór szczegółowych przepisów. Świetnym przykładem są losy "Księgi wiedzy", fundamentalnego dzieła wybitnego filozofa, matematyka, poety i prekursora medycyny, urodzonego w X wieku w Azji Środkowej Abu Alego ibn Siny, zwanego w Europie Awicenną. W XVIII i XIX wieku jego księga była wnikliwie studiowane w Paryżu czy Hamburgu, ale zakazana w Kairze.
Nauka władcą świata
Uśpiony świat islamu stał się ofiarą europejskiej ekspansji kolonialnej. Jej symbolicznym początkiem było egipskie zwycięstwo Napoleona w 1798 roku.
"W XVIII i na początku XIX wieku mieliśmy coś w rodzaju renesansu - mówił Abu Zaid. - Nastąpił on pod wpływem konfrontacji z Zachodem, a ściślej zachodniej kolonizacji".
Gdy wraz z militarnymi i handlowymi sukcesami przewaga Zachodu stawała się coraz bardziej ewidentna, muzułmanie zaczęli szukać przyczyny swojego zacofania.
Pierwsze próby nadgonienia dystansu rozpoczęła osmańska Turcja, dla której rosnąca dominacja Zachodu oznaczała wymierne straty terytorialne i dramatycznie niższe wpływy do budżetu. W 1839 roku sułtan Abdulmecit wydał edykt o tanzimacie (tanzim - uregulowanie, dopasowanie, nastawienie). Jak pisał pochodzący z Pakistanu, zmarły w 1988 roku w USA uczony Fazlur Rahman, ideolodzy tanzimatu wierzyli, że "przyjęcie nowoczesnej wiedzy powinno ograniczyć się do sfery praktyczno-technicznej. Na poziomie bowiem czystej myśli muzułmanie nie potrzebują zachodnich zdobyczy intelektualnych. Więcej, powinni ich unikać, bo mogłyby zasiać wątpliwości w muzułmańskich umysłach, podczas gdy tradycyjny islam daje zadowalające odpowiedzi na wszystkie kwestie światopoglądowe".
Szybko okazało się, że bez zmian tradycji nowoczesna technika nic nie daje. Na uczelniach usiłowano przekazywać studentom nowoczesną wiedzę, jednak w szkołach dzieci zamiast uczyć się samodzielnego myślenia, wciąż wkuwały na pamięć arabskie wersety Koranu, których znaczenia nawet nie starano im się tłumaczyć.
Wkrótce część elit muzułmańskich zrozumiała, że zmniejszenie dystansu dzielącego ich kraje od Zachodu nie jest możliwe bez gruntownego przeobrażenia samego islamu.
Duchowym ojcem tych reformatorów stał się Said Dżamal Ad-Din Al-Afgani. Urodził się w latach 30. XIX wieku w Persji. Wykształcony w szyickim Iranie, spędził wiele lat w brytyjskich Indiach i Egipcie. Mieszkał w Paryżu i Stambule. W płomiennych przemówieniach zachęcał muzułmanów do korzystania ze zdobyczy zachodniej nauki, która jego zdaniem rozwinęła się właśnie dlatego, że Europejczycy przejęli dawne islamskie pryncypia.
"Jedynym władcą świata była, jest i będzie nauka" - mawiał Al-Afgani, podkreślając, że nauka i religia mogą współistnieć. Wzywał muzułmanów, by wrócili do prawdziwych korzeni islamu, który wymagał od wiernych posługiwania się rozumem.
Skompromitowana modernizacja
Na to jednak nie chcieli pozwolić rządzący muzułmanami politycy. Nie tylko namiestnicy zachodnich reżimów kolonialnych. Także większość rodzimych prezydentów i premierów, którzy przejęli władzę w niepodległych już państwach. Łatwiej było im rządzić posłusznym tradycjom tłumem niż świadomymi swych praw obywatelami.
Historia radykalizmu islamskiego jest odbiciem lustrzanym dziejów porażki demokratyzacji Bliskiego Wschodu. Tamtejsi politycy dochodzili do władzy pod hasłami modernizacji i upodmiotowienia narodu. Nie ukrywali, że chcą dogonić Zachód. Obiecywali godziwe życie, walkę z korupcją, dobrobyt i wolność. Jednak zależało im głównie na umocnieniu własnej władzy. Wprowadzana przez nich wybiórczo nowoczesność niewiele miała wspólnego z wolnością ducha i samodzielnym myśleniem, które postulował Al-Afgani i jego uczniowie.
Kolejne fałszowane wybory i sprzeniewierzone obietnice rządzących powodowały, że w świecie muzułmańskim kompromitowała się sama idea modernizacji. A wraz z nią świeckość państwa i nieznane wówczas muzułmanom takie wartości jak prawa jednostek i rządy prawa.
W 1948 roku państwa arabskie przegrały z młodziutkim i, wydawałoby się, pozbawionym szans na przetrwanie państwem żydowskim. To samo powtórzyło się w 1967 roku - Egipt sromotnie przegrał wojnę sześciodniową. Regionalne mocarstwo arabskie zostało ośmieszone. Izraelscy piloci najpierw zbombardowali całe lotnictwo egipskie, potem wrócili do baz, by zatankować, i po kilku godzinach to samo zrobili z samolotami Syryjczyków.
Dla Arabów był to jednoznaczny sygnał, że plany modernizacyjne ich socjalistycznych rządów zawiodły. Brak demokracji sprawił, że opozycja islamska odpowiedzialność za porażki zwaliła na świeckie reżimy. Te, przyparte do muru, zaostrzały kurs. Członkowie Braci Muzułmanów - organizacji założonej w 1928 roku przez Hassana Al-Bannę, pilnego ucznia Al-Afganiego, i jego egipskiego współpracownika Mohammada Abduha - szli do więzień, gdzie nieludzko traktowani jeszcze się radykalizowali.
Spirala nakręcała się przez kilkadziesiąt lat. Przywódcy Braci rzadko ginęli śmiercią naturalną. Al-Banna został zamordowany w 1949 roku, a jego następcę, Saida Kutba, znacznie bardziej antyzachodniego i wyrozumiałego wobec stosowania przemocy, oskarżono o udział w zamachu na życie prezydenta Nasera i w 1966 roku rozstrzelano. Wszyscy bliskowschodni wrogowie Zachodu i modernizacji - która stała się synonimem skorumpowanych reżimów - wywodzą się od Braci Muzułmanów. Jeśli nie instytucjonalnie i organizacyjnie, jak palestyński Hamas, to przynajmniej ideologicznie, jak Al-Kaida.
Bez demokracji się nie da
Jedynym muzułmańskim krajem, gdzie modernizacja jakoś się powiodła, jest Turcja. Tam konsekwentnie trzymano się zasady świeckości państwa, a przede wszystkim zaprowadzono demokrację.
Turecka demokracja ma liczne wady. Okresy parlamentaryzmu przeplatały się z wojskowymi zamachami stanu. Jednak Turcja, przynajmniej jej znaczna część, nie przypomina już tego zacofanego kraju, na który skarżył się bohater książki Orhana Pamuka "Dom ciszy". Opisany przez niego doktor Selahattin, zafascynowany Zachodem modernizator pasjonat, w latach 40. wymieniał, czego brakuje w Turcji. Na jego liście były: nauka, kapelusz, fotografia, handel, łódź podwodna, burżuazja, malarstwo, para wodna, szachy, ogrody zoologiczne, fabryki, profesorowie, dyscyplina, matematyka, książki, zasady, chodniki, strach przed śmiercią, świadomość nicości, konserwy i wolność. Dziś nawet rządząca partia islamska nie kwestionuje dokonań nowoczesnej Turcji.
Bernard Lewis, badacz Bliskiego Wschodu, autor książki "The Emergence of Modern Turkey" ("Powstawanie nowoczesnej Turcji"), uważa, że o powodzeniu tureckich reform zadecydowało nastawienie tureckich elit. "Turcja nie była nowym krajem, gdzie myślenie polityczne zdominował problem obcych rządów i walki z nimi - pisał Lewis. - Tureccy przywódcy uznali i podjęli swoją odpowiedzialność za losy kraju. Wykazali się chłodnym realizmem i zmysłem praktycznym zakorzenionym w długiej tradycji rządzenia".
Inaczej stało się w krajach, gdzie modernizacji towarzyszyło wyzwalanie się spod obcej dominacji. Wszędzie tam nowoczesność i jej najważniejszy atrybut - świeckość państwa - zaczęły być utożsamiane z nadmiernym podporządkowaniem Zachodowi.
Pakistan, który za swego pierwszego prezydenta Dżinaha postawił na świeckość pastwa, potem w czasach dyktatury Zii-ul-Haka skręcił w kierunku państwa islamskiego. Dziś Pakistan waha się między jednym a drugim modelem. Północne pogranicze tego państwa stało się wylęgarnią terrorystów związanych z islamskimi fundamentalistami, także z Al-Kaidą Zauahiriego i ben Ladena. Podważają oni nie tylko istnienie Pakistanu, ale i cały porządek światowy.
Nowoczesność a la carte
Muzułmańska modernizacja załamała się w pół drogi. "Świat muzułmański pozornie jest bardzo nowoczesny. Ale tamtejszy sposób myślenia wciąż jest tradycyjny. Nowoczesność w świecie muzułmańskim pojawiła się jak import z Zachodu - mówił Abu Zaid. - Dotknęła tylko największych miast, życia elit, nie mas. Fizyczna nowoczesność została zaakceptowana, ale duchowa nie. Nowoczesność stała się dla muzułmanów sposobem czerpania z nowoczesnych technologii, a nie sposobem uprawiania nauki. W całym muzułmańskim świecie ciągle nie produkuje się wiedzy naukowej. Tylko konsumuje się jej wytwory".
Muzułmańska modernizacja załamała się w pół drogi. "Świat muzułmański pozornie jest bardzo nowoczesny. Ale tamtejszy sposób myślenia wciąż jest tradycyjny. Nowoczesność w świecie muzułmańskim pojawiła się jak import z Zachodu - mówił Abu Zaid. - Dotknęła tylko największych miast, życia elit, nie mas. Fizyczna nowoczesność została zaakceptowana, ale duchowa nie. Nowoczesność stała się dla muzułmanów sposobem czerpania z nowoczesnych technologii, a nie sposobem uprawiania nauki. W całym muzułmańskim świecie ciągle nie produkuje się wiedzy naukowej. Tylko konsumuje się jej wytwory".
Słowa Abu Zaida dotyczą zarówno muzułmańskich elit politycznych, jak i walczących z nimi islamskich radykałów. Brodaty, odziany w powłóczyste szaty i turban Osama ben Laden jest ucieleśnieniem tej nowoczesności. Stylizuje się na mędrców z czasów proroka, ale w latach 80. sprowadził do Afganistanu kilkaset szwedzkich buldożerów, by budować drogę dla tamtejszych bojowników dżihadu. Głosi, że Zachód jest źródłem wszelkiego zła i nieprawości, ale bez oporu używa wymyślonych na Zachodzie nowoczesnych mediów - internetu i telewizji. Apeluje o powrót do korzeni islamu, ale ignoruje przesłanie wielkich mędrców tej religii, którzy podkreślali, że u źródeł islamu była wolna wola i racjonalne myślenie. Nie ślepe posłuszeństwo, którego uczy się zamachowców Al-Kaidy.
Nie wszyscy muzułmanie zapomnieli o tym, czego nauczał najpierw Awicenna, a później Al-Afgani. Abu Zaid stworzył współczesną metodę racjonalnej interpretacji Koranu. Mędrcy z tradycyjnego kairskiego uniwersytetu islamskiego Al-Azhar rozwiedli go za to z żoną pod pretekstem, że muzułmanka nie może żyć z odszczepieńcem od wiary. Dziś Abu Zaid, wciąż aktywny zawodowo teolog, mieszka z żoną w Utrechcie. Jeżdżąc do Egiptu, ryzykuje życie.
Takich uczonych jak Abu Zaid jest wielu. Większość pracuje w USA lub w Europie. Ich nazwiska, inaczej niż nazwisko -hasło ben Laden, nic nie mówią muzułmańskim masom.
"W islamie nie ma nic, co byłoby sprzeczne z nowoczesnością, i można śmiało powiedzieć, że muzułmańscy uczeni, którzy sprzeciwiają się temu pojęciu i w ogóle samej idei zmiany, mylą ją z tym, co dziś jest Zachodem. Mylą modernizację z westernizacją" - uważa Tarik Ramadan. Ramadan krytykuje zachodni materializm i konsumpcjonizm. Jednak czy pisząc te słowa, zastanowił się, dlaczego sam pracuje i mieszka na Zachodzie, a nie, jak jego dziadek Hassan Al-Banna, w Egipcie?
Ludwika Włodek-Biernat, Gazeta Wyborcza
wyborcza.pl/1,76842,6640617,Nowoczesny_islam_jest_tylko_na_Zachodzie.html